Rozdział 14
Tego nie ma w zielonej skrzynce.
14.1
W Instytucie spokój
Niestety następny zeszyt moich dzienników rozpoczyna się dopiero w roku 1972, już podczas pobytu w USA. Przypominam sobie, że czasem zapisywałem jakieś spostrzeżenia, ale notatniki z tego okresu się nie zachowały. Oto, co pamiętam:
Po spotkaniu z prof. Pawłowskim udałem się na uniwersytet i od razu otrzymałem pracę w Instytucie Fizyki Doświadczalnej przy ul. Hożej. Moim szefem został prof. Wilhelmi, który kształcił się w Stanach.
Nie przydzielono mi żadnych specjalnych zadań; byłem zajęty konstruowaniem układu optycznego służącego do analizy klisz z Orsay, na których zostały utrwalone impulsy elektryczne fragmentów rozszczepienia. Miałem w planie uzyskać tą metodą dodatkowe dane, które mógłbym opublikować jako osobne doniesienie naukowe.
Mieszkałem z matką i co dzień dojeżdżałem do pracy. Gdy montowałem biblioteczkę w naszej kawalerce, usłyszałem komunikat radiowy o zabójstwie Johna F. Kennedy’ego.
Jeśli chodzi o działalność partyjną, nic się nie działo. Swoją legitymację złożyłem w KC przed wyjazdem do Francji i nie poszedłem jej odebrać. I nie miałem ochoty kontaktować się z towarzyszami z Politechniki. Cieszyłem się, że mogę spędzać większość czasu w bibliotece i w pracowni, analizując klisze z Orsay. Na jednym z seminariów opowiadałem o swojej pracy we Francji. Wilhelmi powiedział, że moje umiejętności przydałyby się w Dubnej.
Jakiś miesiąc później odwiedził nas profesor Flerow z Dubnej. Obdarzył mnie komplementem, że mówię po rosyjsku z doskonałym moskiewskim akcentem. Powiedział też, że wieści o mojej pracy w Orsay dotarły do Dubnej i że jeden z ich detektorów został wykalibrowany w oparciu o dane z mojej rozprawy doktorskiej. Miło mi było to usłyszeć.
W tym czasie pierwszym sekretarzem KC PZPR był Gomułka. Od paru znajomych mojej matki słyszałem już pogłoski o wzroście antysemickich nastrojów. W księgarni widziałem rosyjskie książki z konwencjonalnymi antysemickimi ilustracjami. Określenie „syjonista” było używane jako obraźliwy epitet. Przypomniało mi to „wiatr ze wschodu”, przepowiadany przez wuja Okonowskiego. Nawiasem mówiąc, w języku rosyjskim istnieją dwa słowa na określenie Żyda: „jewriej” (еврей) i „żid” (жид), z których drugie jest obelżywe. Wydaje się, że z czasem zastąpiono je słowem „syjonista”.
14.2
Kłopoty z wyjazdem
W połowie zimy [1963/64] dowiedziałem się o konferencji naukowej w USA i zgłosiłem tam swój temat – rozszczepienie jądrowe indukowane wysokoenergetycznymi protonami. Temat wzbudził zainteresowanie i został zaakceptowany. Profesor Wilhelmi powiedział, że powinienem udać się do Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego i poprosić o zorganizowanie wyjazdu. Zrobiłem tak i czekałem. Po kilku tygodniach moje podanie odrzucono – nie pamiętam, jak to zostało umotywowane. Zakładając, że nie dysponują funduszami, napisałem do organizatorów konferencji z prośbą o wsparcie finansowe. Uzyskałem odpowiedź pozytywną i przekazałem ją do ministerstwa. Konferencja miała odbyć się w czerwcu. Pod koniec kwietnia znów zostałem poinformowany, że moje podanie odrzucono.
I znów skontaktowałem się z organizatorami, opowiadając im o tych trudnościach. Poprosiłem, ażeby mi przysłali oficjalne zaproszenie z podkreśleniem, że jestem oficjalnie zaproszonym gościem. Otrzymałem je i zaniosłem do ministerstwa. Konferencja była coraz bliżej, a ja nadal czekałem. Bardzo mnie to martwiło. Dlaczego utrudniano mi podzielenie się ważnymi wynikami naukowymi na międzynarodowej konferencji? Właśnie wtedy zacząłem żałować, że wróciłem do Polski. Jednak w końcu wydano mi zezwolenie na udział w konferencji oraz paszport – na kilka dni przed rozpoczęciem konferencji. Na szczęście udało mi się od ręki zdobyć bilety na samolot linii Pan Am.
Tylko moja matka wiedziała, że postanowiłem nie wracać. Obawialiśmy się rozmawiać o tym w domu – mama przypuszczała, że założono podsłuch.
Konferencja im. Gordona odbywała się w Colby College w stanie New Hampshire. Mój wykład, wygłoszony po angielsku, został bardzo dobrze przyjęty. Sprawiło mi ogromną przyjemność, że traktowano mnie jako eksperta w mojej wąskiej specjalności. Przy okazji poznałem wielu ciekawych ludzi. Jednym z nich był profesor Jack Miller z Uniwersytetu Columbia. Potrzebował kogoś z umiejętnościami takimi jak moje, i tak zostałem jego asystentem na okres czterech lat, z rocznym uposażeniem 8 tys. $. Jakiś czas potem wynająłem prawnika polecanego przez uczelnię, który zdołał uzyskać dla mnie prawo stałego pobytu w USA.
Sprawy nieco się skomplikowały wskutek mojej przynależności do partii komunistycznej. Prawnik nalegał, bym powiedział, że musiałem się zapisać do partii, gdyż inaczej nie mógłbym studiować. Ale nie chciałem kłamać. Na urzędowym przesłuchaniu powiedziałem, że wstąpiłem do partii, uwierzywszy w jej zwodniczą ideologię.
Profesor Jack Miller (po lewej) i ja (obok niego) w towarzystwie innych naukowców, na Uniwersytecie Yale. Czekamy na rozpoczęcie doświadczenia ze strumieniem ciężkich jonów.
W zespole Millera był jeszcze jeden asystent po doktoracie i kilku studentów. Głównym naszym narzędziem pracy był cyklotron Uniwersytetu Columbia, w latach 1939-1940 używany przez Fermiego przy badaniach nad procesami rozszczepienia. Potem zaczęliśmy pracować w Berkeley i Uniwersytecie Yale nad reakcjami jądrowymi wywoływanymi przez ciężkie jony. Rezultatem tej pracy pod kierunkiem dwóch wybitnych uczonych, Jacka Millera i Johna Alexandra, było ponad 100 prac opublikowanych lub wygłoszonych na konferencjach naukowych.
14.3
Odpowiednia dziewczyna (1966)
Przez pierwszy rok mojego pobytu w USA mieszkałem u siostry ojca na Brooklynie. Bronka i Oscar traktowali mnie tak serdecznie, jak Tunia i Henri w Paryżu. Ich dwaj synowie, Murry i Danny, byli w college’u, więc miałem dla siebie ich pokój. Ale długie dojazdy na uniwersytet – mniej więcej godzinę w jedną stronę – były niewygodne, toteż przeprowadziłem się do międzynarodowego domu studenckiego nieopodal uczelni.
Tam właśnie w roku 1966 poznałem Lindę. Zarabiała na utrzymanie jako asystentka badawcza w college’u pedagogicznym Uniwersytetu Columbia, a równocześnie doktoryzowała się z psychologii wychowawczej. W jakiś sposób od razu wiedziałem, że to dziewczyna w sam raz dla mnie. Pobraliśmy się rok później.
Nasze przyję cie zaręczynowe w Long Island, rok 1967. Od lewej siedzą: Bronka (siostra ojca), Iris (siostra Lindy), Linda i Robert (jej ojciec). Stoją: Ronnie (najmłodszy syn Iris), ja i Oscar (mąż Bronki).
Nasze wesele było bardzo skromne; najpierw uroczystość ślubna w synagodze w Long Island, potem małe przyjęcie w domu siostry Lindy. Wiedziałem, że będę żonie wierny, choć nie była ona moją pierwszą partnerką od czasu przyjazdu do Stanów. Czy nie kusiło mnie, by skorzystać z okazji z innymi kobietami podczas różnych wyjazdów na konferencje itd.? Ależ tak! Wiedziałem jednak, że muszę się tym pokusom oprzeć. Czy dałbym sobie z tym radę, gdybym wcześniej nie miał tylu dziewczyn? Może i nie...
Jednym z piętnaściorga gości weselnych była moja mama. Zamieszkała z nami na pewien czas, ale postanowiła wrócić do Warszawy, do swojego małego mieszkanka i swojej skromnej emerytury. Ważną rolę w tej decyzji grała bariera językowa. Wkrótce po powrocie doznała ataku serca i zmarła w szpitalu w wieku 63 lat. Akurat wówczas w Polsce antysemicka kampania sięgnęła szczytu. Wielu Żydów zajmujących stanowiska w rządzie i na uczelniach nagle straciło pracę. Kolejnym rozczarowaniem była inwazja na Czechosłowację wojsk radzieckich wspomaganych przez armie innych krajów socjalistycznych, w tym Polski. Wiele o tym rozmyślałem, lecz nie wziąłem udziału w marszu protestacyjnym. W tym czasie szukałem stałego zatrudnienia, gdyż mój kontrakt podoktorancki zbliżał się do końca.
14.4
Moja dalsza droga
Linda pomogła mi napisać ponad 200 listów, które rozesłałem do różnych uczelni i laboratoriów rządowych. Większość adresatów nawet na nie nie odpowiedziała. Potem ktoś podpowiedział mi, żebym się rozejrzał za posadą nauczycielską. Początkowo wahałem się, zdając sobie sprawę z niedoskonałości mojego angielskiego. Później jednak powiedziano mi, że wielu profesorów w USA – inaczej, niż we Francji – to obcokrajowcy. Złożyłem więc papiery, i gdy zaoferowano mi stanowisko wykładowcy w college’u w New Jersey (dziś Uniwersytet Stanowy Montclair), przyjąłem je.
Na szczęście nie przeszkadzało mi to w uczestniczeniu w różnych doświadczeniach, prowadzonych na innych uczelniach i w laboratoriach rządowych. Tym sposobem mogłem pozostawać w kontakcie z pierwszą linią badań naukowych. To z kolei miało pozytywny wpływ na jakość nauczania.
Jakiś czas później musiałem na trzy lata objąć stanowisko kierownika katedry fizyki i nauk geologicznych. Kadencja poprzedniego kierownika skończyła się, a rektor uniwersytetu stanowczo sprzeciwił się powołaniu zaproponowanego kandydata, podobno dlatego, że nie miał on tytułu doktora. Nie byłem dobrym administratorem, ale sekretarka pomogła mi przetrwać ten okres. Również ów wykładowca fizyki, który starał się o to stanowisko, wbrew moim obawom okazał się bardzo pomocny. Do dziś jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
Odszedłem na emeryturę w roku 2004, po 35 latach nauczania. Nie oznacza to jednak, że spocząłem na laurach, bo nadal intensywnie zajmowałem się dwiema sprawami: badaniami naukowymi z zakresu dość kontrowersyjnej dziedziny, znanej jako „zimna fuzja”, oraz dzieleniem się swoją wiedzą o stalinizmie. Moja książka „Piekło na ziemi: Bestialstwo i przemoc pod rządami Stalina”, wydana w roku 2008, powstała z myślą o tych spośród Amerykanów, którzy niewiele wiedzieli o komunistycznych reżimach. Wyjątki z niej można przeczytać na stronie internetowej
http://csam.montclair.edu/~kowalski/father2/introduction.html.
Dedykowałem ją memu ojcu, zaś pierwsze wydanie książki napisanej w oparciu o moje dzienniki, wydanej w roku 2009 – mojej matce.