DO ROZDZ. POPRZ. . . . DO LISTY ROZDZ. . . . DO ROZDZ. NAST.

Rozdział 1 

Krótka historia mojego życia.


1.1

Jak budowano nowy ład.


Urodziłem się w Polsce, 8 lat przed wybuchem II wojny światowej. Wielu zachodnich intelektualistów uważało wówczas za swój obowiązek pomóc w budowaniu nowego niekapitalistycznego porządku społecznego. I tak moi rodzice, polscy komuniści, wyemigrowali do Związku Radzieckiego, zabierając ze sobą maleńkie dziecko – mnie. Zaślepieni idealizmem, jak tylu innych, nie zdawali sobie sprawy z gwałtu i brutalności, z jakimi Stalin rządził sowieckim społeczeństwem. Cena, jaką płacili za tę naiwność, była bardzo wysoka. Wielu ochotników z zagranicy, wpierw serdecznie witanych, zostało następnie okrzykniętych “wrogami ludu” i skazanych na śmierć lub uwięzionych. Jak to pojąć? 




Z matką w Płocku, 1931.


Przybywszy do ZSRR w roku 1932, zamieszkaliśmy w wielorodzinnym bloku mieszkaniowym. Większość naszych sąsiadów z bloku również stanowili idealiści-emigranci z różnych krajów zachodnich, m.in. z Niemiec, Węgier, a nawet z USA. Nasze dwupokojowe mieszkanie dzieliliśmy z węgierską rodziną – my zajmowaliśmy jeden pokój, oni drugi. Kuchnia i jadalnia zarazem była tak mała, że obie rodziny nie mogły z niej korzystać równocześnie. Podobnie ciasna była i wspólna łazienka. Ojciec mój był inżynierem, zaś matka pielęgniarką w 39 Poliklinice Moskiewskiej.





Przy stole w przedszkolu. Ja po lewej, z widelcem w ręce. Uśmiechnięta Irma, z lewą ręką na serwetce, po prawej.


Oto jedno z moich najwcześniejszym wspomnień. Mam cztery czy pięć lat i chodzę do moskiewskiego przedszkola. Doskonale pamiętam moją koleżankę Irmę, która pozwoliła mi sprawdzić, czym różnią się chłopcy od dziewczynek. Pamiętam też wielki portret Stalina, trzymającego w ramionach małą dziewczynkę. Mówiono nam: “to nasz wielki wódz, ojciec wszystkich radzieckich dzieci. Kochamy go i on kocha nas.”


W roku 1938, gdy miałem siedem lat, mój ojciec został aresztowany jako domniemany “wróg ludu”. Zabrali go w nocy, gdy spałem. Nigdy go już więcej nie zobaczyliśmy. Nasze mieszkanie zapieczętowano i zostaliśmy bez dachu nad głową, nie wiedząc, gdzie się podziać. Możliwości powrotu do Polski nie było; granice były wówczas szczelnie zamknięte. Dziś, patrząc wstecz, widzę jasno, że gdybyśmy wtedy jakimś cudem dostali się do kraju, pochłonąłby nas Holocaust, jak większość pozostałych tam krewnych.  


1.2 

Bez dachu nad głową


Przez jakiś czas “mieszkaliśmy” w poliklinice; w dzień matka pracowała, a ja bawiłem się w poczekalni, nocą zaś spaliśmy na leżankach w gabinetach lekarskich. Po przeciwnej stronie ulicy urzędowało NKWD. Pamiętam, jak chodziliśmy tam z matką, która próbowała się dowiedzieć cokolwiek o losie ojca. Pamiętam też czekanie w długiej kolejce pod więzieniem; nie mam jednak pojęcia, które to więzienie było. Później znaleźliśmy się w osadzie Diedieniewo, jakieś 50 kilometrów na północ od Moskwy. Tam matka dostała pracę w domu opieki, ja zaś zacząłem uczęszczać do miejscowej szkoły podstawowej i wstąpiłem do pionierów. Do dziś pamiętam słowa składanej przysięgi: “wiernie służyć sprawie Lenina i Stalina”. 


Matka tłumaczyła mi, że aresztowanie ojca było błędem, który zostanie naprawiony. “Tato wkrótce wróci”, powtarzała. I wierzyłem w to przez długi, długi czas. Dostaliśmy kilka listów ze stemplem pocztowym Magadanu (północno-wschodnia Syberia). W jednym z nich ojciec wyrażał nadzieję, że Moskwa wkrótce ponownie przeanalizuje jego akta. Żyliśmy nadzieją. Ale nic nam to nie dało. Ojciec zmarł w syberyjskim łagrze po dwóch latach od aresztowania.


Pewien czytelnik zapytał: “Czy doznał pan wówczas traumy?”. Moja odpowiedź brzmiała: “nie”. Jak to wyjaśnić? Nigdy dotąd się nad tym nie zastanawiałem. Czy to możliwe, że trauma zaistniała, lecz uległa wyparciu? Gdybym był psychologiem, może kusiłoby mnie zagłębianie się w takie spekulacje, lecz czy to byłoby właściwe?


Moim zadaniem jest opisanie, co zaszło, a nie rozważanie odpowiedzi na pytania rodzące się w głowach czytelników. Sądzę, że wspomnienia, tak jak i samo życie, powinny stanowić bodziec do stawiania pytań, powinny być pożywką dla myśli. Moim celem jest jednak przede wszystkim przekształcenie sterty zapisanych zeszytów w coś nadającego się do czytania. Nie jestem psychologiem. I nie znam odpowiedzi na pytanie, dlaczego Stalin mordował cudzoziemskich idealistów, którzy przybyli mu z pomocą. Część tej odpowiedzi może kryje się gdzieś w sowieckich archiwach, lecz główna przyczyna zapewne tkwiła w jego charakterze i jego własnych motywacjach.


Pod koniec lat 30 nazistowskie Niemcy i Związek Radziecki zawarli sojusz polityczny, który zakończył się w czerwcu 1941, gdy Niemcy zaatakowali ZSRR. Miałem wówczas prawie dziesięć lat. Pięć miesięcy od początku wojny znaleźliśmy się między młotem a kowadłem: Armia Czerwona wycofała się z Diedieniewa (po wysadzeniu mostu kolejowego nad kanałem), a Niemcy do niego nie weszli, zatrzymując się parę kilometrów dalej w Jachromie. Ich samoloty ciągle krążyły nad osadą, zrzucając bomby. Większość pensjonariuszy domu opieki pomarła z zimna, gdy od wybuchów powylatywały szyby z okien. Niektórych udało się mojej matce donieść do pobliskiego szpitala na własnych plecach. Potem pracowała w tym szpitalu, położonym naprzeciw ruin prawosławnego kościoła zburzonego podczas rewolucji, gdzie znaleźliśmy tymczasowe schronienie. Gnieździło się tam około setki ludzi, siedząc na workach marchwi i ziemniaków – bowiem piwnice zrujnowanej budowli służyły za magazyn warzyw, zwożonych z okolicznych kołchozów. 


1.3

Między dwiema armiami


Pamiętam pewien dramatyczny moment: w przerwie między bombardowaniami matka przybiegła do kościelnej piwnicy, mówiąc, żebym lepiej poszedł z nią do szpitala. Gdy szykowaliśmy się do wyjścia, znów spadły bomby. Jedna z nich trafiła w drewniany budynek szpitala, grzebiąc pod gruzami około setki ludzi. Chwilę później wybuchł pożar i ci, co nie zginęli od bomby, płonęli żywcem. Słyszeliśmy krzyki wzywających pomocy, ale cóż można było zrobić? 




W Dedenevie, 1942.


Pierwsze zwycięstwo Rosjan, po którym front przesunął się na zachód od Moskwy, uwolniło od Niemców i nasze okolice. Tydzień później poszedłem do Jachromy i wdrapałem się na porzucony niemiecki czołg. Nieustający huk dział coraz bardziej się oddalał. 

Zaczęło się dla nas życie bezpieczniejsze, ale też bardzo ciężkie ze względu na niedostatek żywności. Mieszkaliśmy w baraku; każda rodzina zajmowała tylko jeden mały pokój. Polowa naszego pokoju była składem kartofli, zebranych na przeznaczonej nam działce. Tylko część tego skromnego urodzaju była stopniowo spożywana w ciągu zimy; reszta ziemniaków używana była do wiosennego sadzenia.

  

Zimy były bardzo mroźne; bardzo nam się przydała moja umiejętność pozyskiwania materiału na opał – czasem chrustu nazbieranego w lesie, a czasem i odpadków z miejscowego tartaku. Wiosną wybierałem jaja z ptasich gniazd i gotowałem zupy z pokrzyw. Latem jadaliśmy szczaw, jagody i grzyby, czasem udawało mi się też złapać jakiegoś ptaka albo złowić rybę; byłem wtedy dumny, że mogę matce pomóc w zdobywaniu żywności. Ale i tak prawie przez cały czas chodziliśmy głodni.  


1.4 

Powrót do Polski


W roku 1943 matka zaczęła pracować w utworzonym wówczas Związku Patriotów Polskich, dzięki czemu znalazłem się na obozie letnim dla polskich dzieci. Powrót do polskiej mowy przyszedł mi łatwo, bo przecież mówiliśmy tym językiem w domu, nim zabrano ojca. Gdy matka dostała pracę pielęgniarki w polskim sierocińcu nieopodal Moskwy, ja zacząłem się uczyć w polskiej szkole. Większość dzieci w sierocińcu pochodziła z rodzin deportowanych w głąb Rosji po zajęciu przez ZSRR polskich Kresów we wrześniu 1939 roku. Rodzice ich stali się ofiarami sowieckich gułagów.

 

Wiosną 1946 sierociniec został repatriowany do Warszawy. Choć niemal cała stolica była wówczas w gruzach, znalazł się nieuszkodzony budynek (przedwojenny dom dziecka na Bielanach), w którym nas umieszczono.



 . 


. . .

Zrujnowana Warszawa. Jako studenci często pomagaliśmy w pracach przy jej odbudowie, trwającej wiele lat.


Nadal pozostaliśmy związani z sierocińcem, który nazywał się “Nasz Dom”. Mieszkaliśmy w małym pokoiku; matka pracowała tam, a ja, jak większość dzieci, uczęszczałem do gimnazjum. Wstąpiłem też do organizacji skupiającej młodzież o poglądach komunistycznych. Matka należała do Polskiej Partii Robotniczej, popierającej nową polską władzę i Stalina. Pewnego dnia powiedziała mi, że niektóre ofiary stalinowskich czystek, w tym mój ojciec, były niewinne, i ostrzegła, bym z nikim na ten temat nie rozmawiał. “To może być niebezpieczne” – wyjaśniła.


Po maturze zostałem przyjęty na Politechnikę Warszawską. Dwa lata później zapisałem się do nowo powstałej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Uzyskawszy dyplom inżyniera, zająłem się elektrotechniką medyczną, czyli projektowaniem narzędzi elektrycznych używanych w medycynie. Moja praca magisterska powstała w oparciu o badania prowadzone w Warszawskim Instytucie Radowym. Po obronie, w roku 1956, złożyłem podanie o przyjęcie do laboratorium fizyki jądrowej w ZSRR, lecz zostało ono odrzucone. To ucieszyło matkę, gdyż nie chciała, bym wracał do tego kraju. Szczęśliwie złożyło się, że natrafiła się inna sposobność. Dyrektor Instytutu Radowego, Cezary Pawłowski – niech Bóg ma jego duszę w opiece! – przed wojną asystent Marii Curie, dał mi list polecający do jednej z francuskich uczelni.


1.5 

Nad Sekwaną i za oceanem.


Siostra ojca, którą w rodzinie nazywaliśmy Tunią, przetrwała wojnę w Paryżu, wybrałem się więc z wizytą do niej. Zaprowadziła mnie do Fryderyka Joliot-Curie, laureata Nagrody Nobla z roku 1935, który od razu przyjął mnie do swojego laboratorium. Byłem szczęśliwy, że mogę zostać jego uczniem i osobiście asystować mu przy jednym z projektów. Niestety, ten legendarny naukowiec i doskonały nauczyciel zmarł w rok po moim przybyciu do Francji. Jednak w jego nowym laboratorium pozostałem aż przez sześć lat. Po obronie pracy doktorskiej w roku 1963 wróciłem do Polski i zacząłem pracę w akademickim laboratorium badawczym. 


Rok później udałem się do Stanów Zjednoczonych na konferencję naukową i pozostałem tam jako asystent prof. Jacka Millera na wydziale chemii Uniwersytetu Columbia. W roku 1969 zostałem wykładowcą Montclair State College w stanie New Jersey, gdzie pozostałem aż do emerytury, na którą przeszedłem w roku 2004. 


DO ROZDZ. POPRZ. . . . DO LISTY ROZDZ. . . . DO ROZDZ. NAST.